Wodzenie niedzwiedzie / Świbie

W Świbiu od dziesiątków lat istnieje zwyczaj hucznego żegnania karnawału. W jego ostatni poniedziałek, a od 2012 roku w ostatnią sobotę, każde gospodarstwo obchodzi grupa młodych mężczyzn, combrów, przebranych w barwne stroje i zaopatrzonych w rekwizyty. W sobotę łatwiej zastać mieszkańców, nie muszą także zaniedbywać obowiązków zawodowych czy szkolnych. Grupę combrów tworzyli zawsze dorośli kawalerowie i tej tradycji trzymają się do dziś. W latach 90. XX wieku mężczyźni wracali nawet z pracy w Holandii na czas sprawowania zwyczaju.

Najważniejszymi postaciami w grupie przebierańców są niedźwiedź, wielbłąd – w gwarze śląskiej nazywany kamelą. Towarzyszą mu inne postacie, m.in. żandarm szandara, policjant, diabły, śmierć, państwo młodzi, kominiarz, leśniczy, pszczelarz, Arab, Cyganki, Czerwony Kapturek.

Zwyczaj, o którym mieszkańcy mówią, że jest bardzo stary, nie ma udokumentowanego w źródłach pochodzenia. Ze wspomnień ojców czy dziadków współczesnych mieszkańców wiadomo, że funkcjonował przed II wojną światową, ale prawdopodobnie istniał jeszcze wcześniej. Dzięki żyjącym uczestnikom zwyczaju, a także istniejącym fotografiom archiwalnym wiemy, że w latach 50. i 60. XX wieku grupa liczyła dwanaście postaci: „Kamela – to jest dwóch, prowadzący kamelę, niedźwiedź i prowadzący go, młode państwo, szandara (policjant), szlajfysz (ostrzyciel noży), kominiorz, taki miglanc co ganiał chłopaków i dziewczyny oraz grajek ” ( informator Teodor Zielonka, Świbie, 2018). W latach 70. XX wieku pojawiła się postać Araba, a potem diabła i śmierci, nie było natomiast ostrzyciela noży i miglanca. A od lat 90. XX wieku postaci znacznie przybyło, niektórych jest nawet po kilka, bo i chętnych do uczestnictwa w zwyczaju jest coraz więcej.

Do lat 90. XX wieku oprowadzany w grupie niedźwiedź miał słomiany kostium, w masce nie było oczu, chłopak wcielający się w tę rolę patrzył przez pysk, w którym miał zęby wycięte z drzewa. Od lat 90. XX wieku kostium dla niedźwiedzia sporządzany jest ze sztucznego futra.

 

Tradycyjnie, o czym wspominają byli uczestnicy zwyczaju, w latach 50., 60. czy 70. XX wieku wszystkie postacie nosiły maski lub miały mocno ucharakteryzowane twarze, maskę z króliczego futra nosił nawet towarzyszący grupie grajek. Osoby były nie do rozpoznania. A niedźwiedziowi wolno było zdjąć maskę tylko podczas krótkiej południowej przerwy, gdy grupa „przy piwku” lub czymś mocniejszym odpoczywała w miejscowym barze. Z kolei w latach 80. XX wieku maskę nosił jedynie niedźwiedź. Śmierć miała na głowie naciągniętą białą tkaninę z wyciętymi otworami na oczy i usta, a diabeł pończochę z otworami na oczy i usta oraz doszytymi uszami. Pozostałe postacie miały pomalowane twarze. Obecnie niewiele się zmieniło.

Przy przydzielaniu ról, wcielaniu się w poszczególne postacie nie obowiązywały nigdy jakieś szczególne zasady. Najtrudniej być kamelą, datego ten, kto dołącza do grupy po raz pierwszy, zazwyczaj od tej roli zaczyna. Ale o odgrywaniu niektórych ról z pewnością decydują cechy osobnicze, takie jak elokwencja i śmiałość u szandary, wytrzymałość, zwinność, dobra kondycja fizyczna u niedźwiedzia. Dlatego ci najlepiej sprawdzający się w określonych rolach, pełnią je przez kilka kolejnych lat.

Grupie zawsze towarzyszyła muzyka. Zaraz po II wojnie przygrywał chłopak na harmonii guzkowej – cyji. Zazwyczaj jednak z grupą wędrował akordeonista, w latach 60. XX wieku bywało, że akompaniował mu gitarzysta czy bębnista. Od kilku lat przebierańcom towarzyszy kilkuosobowa grupa Blaskapelle, która wyłoniła się z miejscowej orkiestry parafialnej.

 

Tradycyjnie combry obchodziły wieś, wędrując od domostwa do domostwa i współcześnie niewiele w tym względzie się zmieniło. Rozpoczynano około godziny 8.00, a kończono około 17.00. Na każde podwórko wprowadzano wielbłąda, wchodził niedźwiedź, a potem inne postacie. Obowiązkowy był taniec misia z gospodynią, gospodarzem, tak samo ważny i znaczący był taniec z państwem młodymi. Domowników, zwłaszcza dziewczęta, smarowano sadzą, a gospodynie wyciągały słomę z kostiumu niedźwiedzia i podkładały do gniazd gęsi, by lepiej rosły. Każda z postaci miała swój repertuar psot i figli czy drobnych „kradzieży”, ale nikt z tego powodu się nie obrażał, bo było to wpisane w katalog zachowań combrów. Każdy gospodarz czy też napotkany przechodzień albo kierowca przejeżdżającego samochodu otrzymywał mandat, za który uiszczał datek pieniężny. Obecnie mandat jest równocześnie zaproszeniem na wieczorną zabawę karnawałową.

W odwiedzanych gospodarstwach przebierańcy otrzymują datek pieniężny, czasem też dary w naturze – słodycze, jajka. Niezwykłych gości częstuje się też alkoholem. Zebrane datki pieniężne członkowie grupy przeznaczają na reperację i czyszczenie kostiumów, poczęstunek. Czasem dla każdego uczestnika pozostaje symboliczna kwota, ale jak z naciskiem podkreślają, robią to nie dla pieniędzy, ale dla tradycji.

Do lat 90. XX wieku na zakończenie obchodów w miejscu, gdzie zaczynał się obchód, grupa raczyła się jajecznicą „na szpyrce” usmażoną z otrzymanych jaj – najczęściej z dwunastu na głowę. Obecnie jajecznicę z ponad setki jaj przygotowuje dla grupy u siebie w domu sołtyska Małgorzata Jendrysik. U niej też na zakończenie obchodów mężczyźni zjadają kolację.

Tradycja obchodu z niedźwiedziem i kamelą uważana jest przez mieszkańców i samych uczestników za ważną i godną podtrzymywania. Młodzi mężczyźni są z niej dumni, uważają ją za coś oryginalnego, własnego, identyfikującego Świbie i chcą zrobić wszystko, by nie zaginęła. Starsze pokolenie nie do końca akceptuje powiększanie grupy o wciąż nowe postacie, podobnie jak „szybkie przebieganie combrów przez wieś”, upatrując w tym znaczne odejście od tradycji. Jednak wszyscy mieszkańcy Świbia cieszą się, że istnieje we wsi taki zwyczaj, podkreślając, że „jak przebierańcy idą przez wieś, to zawsze jest zabawa”. Zwyczaj obecnie ma charakter ludyczny. Choć istnieje świadomość szczęścia, pomyślności i powodzenia dla gospodarstwa, które grupa odwiedzi, a najstarsi mieszkańcy przywołują przebierańców, gdyby zdarzyło się im ich dom pominąć, to obchód nie ma charakteru obrzędu magicznego. Jest bardzo cenną i interesującą tradycja, podtrzymuje wspólnotowość, jednoczy mieszkańców, uwrażliwia na to, co cenne i własne.

Do kontynuacji tej karnawałowej tradycji z pewnością przyczynia się sołtyska wsi Małgorzata Jendrysik, która od 1992 roku szyje, pierze i konserwuje kostiumy, przygotowuje posiłki, dopinguje i chwali uczestników na każdym kroku. Jest dumna z młodych mężczyzn, z ich podejścia do tradycji, z oryginalności zwyczaju. Chłopcy są jej za to wdzięczni, darzą szacunkiem i zaufaniem.

Małgorzata Jendrysik za zaangażowanie i orędowanie w celu podtrzymania tradycji combrów otrzymała w 2018 roku, jako jedyna spośród wielu kandydatów z całej Polski, honorowy tytuł Ambasadora Kultury Tradycyjnej przyznawany przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

Krystyna Pieronkiewicz-Pieczko